poniedziałek, 5 września 2011

... o Alfredo.

X: A co to za lovelas?
Y: Gdzie?
X: No tam przy wejściu do metra.
(pół autobusu automatycznie, jak na komendę przeniosło swój tępy, poranno-poniedziałkowy wzrok we wskazane przez nieznajomą miejsce)
Y: No Alfredo,tak mi się wydaje.Czekaj,niech się przyjrzę...Zdecydowanie Alfredo. Wali operą mydlaną na kilometr.
(współpodróżni też się przyjrzeli - tak, brazyliada w najlepszym wydaniu)
          ________________________________

Wyobraźcie sobie poniedziałkowy poranek, autobus z wolnymi siedzącymi miejscami(tak, zdarzają się takie), nieliczni pasażerowie udają przytomne istoty a tak na prawdę w myślach pija już poranną, biurową kawę aby wreszcie się obudzić.
Przystanek przy metrze.
Jeden z ulubionych - tu wysiada najwięcej osób (co jest dużym plusem, gdy w autobusie z jakiegoś dziwnego powodu jest tłok i nie ma gdzie usiąść mimo wsiadania na jednym z pierwszych przystanków), to również miejsce tak zwanej "wystawy" - można popatrzyć na ludzi. Poranny pośpiech "prywaciaży" i leniwy chud państwowych urzędników, szczupłe (albo i nie) nogi w za krótkich szortach choć na niebie już od dawna słońca nie ma, opatuleni starsi ludzie w strojach rodem z porannego grzybobrania, imponujące garnitury od najlepszych producentów i luzacko wymięte koszulki w myśl trendu "wstałem/am pięć minut temu,ale i tak jestem modny/a".
I nagle wyrasta on...
Pan na oko po pięćdziesiątce. Opalony na heban (przedawkowany samoopalacz? kto wie,troszkę zbyt złotawy odcień jak na naturalną opaleniznę) Szczupła sylwetka, choć mały brzuszek pewnie gdzieś się tam czai pod prążkowaną koszulą w odcieniach różu. Ten kolor nawet tak nie razi - przykrył do granatową marynarką z kieszonką, w którą wetknął również różową chusteczkę (tylko dlaczego w groszki?). Spodnie w kancik. Buty wypolerowane na glanc. Włosy (oj to boli) już nie pierwszej grubości,ale lekko dłuższe i zaczesane na geeeel do tyłu. Na nosie ciemne okulary w wąskich prostokątnych oprawkach. Błagam, błagam, błagam...niech tylko nie ma na szyi złotego łańcucha! (ta kwestia już pewnie nigdy nie zostanie rozstrzygnięta).
Słowo daję, człowiek żywcem wyrwany z brazylijskiej telenoweli. Hiszpański akcent, rodzinne dramaty, sypianie w tym samym czasie z matką,córką,sąsiadką,kelnerem, ogrodnikiem (?), prawdziwy syn ojca babki ciotki przyrodniej żony brata ze strony wuja z Meksyku.
Co się stało,że Alfredo opuścił swój świat? Przeszedł na drugą stronę szklanego ekrany?
Myślę,że pozostanie to tajemnicą poniedziałkowego poranka.
Poniedziałkowy Alfredo wprost z Brazylii...I dziań od razu jakiś taki milszy,bardziej zjadliwy,trochę zabawny, trochę nostalgiczny...